Skoro jedna ze stron domyśla się braku substancji czynnej w składzie, lecz podaje go drugiej stronie, która pokłada nadzieję w działaniu środka, by ostatecznie uzyskać poprawę stanu zdrowia, to w mojej opinii możemy pokusić się o leczenie samym cukrem.
Pierwsza medyczna definicja placebo pochodzi z 1785 r. i w wolnym tłumaczeniu mówi, że jest to każdy powszechny lek bądź zabieg, który można stosować codziennie. Już w roku 1811 definicję tę poprawiono na każdy lek bądź zabieg mający na celu raczej zadowolenie pacjenta niż rzeczywiste polepszenie stanu jego zdrowia. Ostateczne, rozumiane przez nas dzisiaj, znaczenie tego terminu ukształtowało się pod koniec XIX wieku. W badaniach okazało się, że na efekt placebo wpływa pozytywne nastawienie pacjenta do lekarza i zalecanej terapii, ale ważne są też czynniki, które wydają się mało istotne. Skuteczność placebo jest większa, jeśli tabletka jest duża, czerwona i gorzka oraz gdy poleca ją znany lekarz. Efekt zwiększa łacińska nazwa preparatu, wysoka cena i trudności w jego zdobyciu. Wiarygodność podnosi także ulotka informująca o działaniach ubocznych.
Zanim jednak powrócę do moich przemyśleń, dotyczących sprzedaży w aptece produktów placebo-podobnych, chciałbym przytoczyć kilka medycznych przykładów, które każą się zastanowić, ile we współczesnej farmacji prawdziwej nauki, a ile wiary pacjentów. Interesującym przykładem są badania nad skutecznością propranololu. Ma on udokumentowany klinicznie efekt, lecz badanie udowodniło, że z podobną siłą działa sugestia, czyli placebo. Na uwagę zasługują też wzmianki o wykorzystaniu omawianego efektu w terapii leczenia bólu. Wiadomo, że placebo nawet w 60 proc. jest tak samo efektywne jak najbardziej aktywne leki przeciwbólowe. Wynika to stąd, że może ono poprzez mózg wpływać na uwalnianie naturalnych endorfin. Niemalże bezcenny jest efekt placebo w chorobach nowotworowych. Przykłady mnożą się i według mnie zasługują na coś więcej niż tylko umieszczenie w dziale z niezwykłymi historiami.
Bo czy nie na tej zasadzie działa część preparatów? Przychodzi pacjent z iskierkami w oczach, bo po spożyciu pierwszego opakowania jego wieloletni problem nagle zaczął znikać. Odwracamy więc kartonik, chcąc poznać przyczynę ozdrowienia i… nie wiemy, co zadziałało. Bo albo dawka równa kilku procentom zwykle stosowanej, albo substancja o kompletnie neutralnym przy danym schorzeniu działaniu albo zamiast nazw polskich same łacińskie, niczym nieróżniące się od tych, które pacjentowi wcześniej jakoś nie pomagały. Gdzie kończy się granica medycyny a gdzie zaczyna kwestia wiary w słuszność stosowanej „farmakoterapii”? Czy więc etyczne jest, mając wiedzę o danym preparacie, który nijak pomóc nie może, stosować fragmentami efekt placebo? Działanie placebo jest oczywiste. Problem w tym, czy efekt jest na tyle duży, by w wybranych przypadkach świadomie stosować substancje obojętne zamiast klasycznych leków. Kluczowa wydaje się tu kwestia podejścia farmaceuty. Czy bardziej wierzę w lek i prezentuję jego książkowe działanie czy bardziej skupiam się na tym, by pacjent uwierzył, że mu pomoże? W tej materii powinniśmy uczyć się od kolegów lekarzy. Fakt, że ktoś ma zapalenie oskrzeli, może stać się oczywisty dla specjalisty w ciągu kilku sekund. Dalsze pięć minut badania, podczas których lekarz przykłada słuchawkę do klatki piersiowej, prawdopodobnie nie wpłynie na trafność rozpoznania, ale na pewno zwiększy zaufanie pacjenta. A to czyni cuda. Może warto czasem być sprawcą tych cudów w codziennej pracy w aptece? 🙂 Pamiętajmy, często słowo jest lepszym lekarstwem niż setki medykamentów.
Cogaiseoir