W ubiegłym tygodniu wróciłam do pracy po urlopie w Polsce i od razu utonęłam w receptach. Przychodnie zarzuciły nas elektronicznymi receptami, których po prostu nie byliśmy w stanie przerobić jeszcze przed majówką. Nie dość, że we wtorek to był mój pierwszy dzień po urlopie, to jeszcze szef zapowiedział się na środę, by zrobić mi ‘P2 review’ (okresowa ocena postępów z drugiego okresu). Do tego jeszcze ‘end of the month’ (czyli koniec miesiąca) – kiedy trzeba przygotować paczkę ze wszystkimi receptami do refundacji, która musiała być gotowa dla kuriera na czwartek rano.
Czwartek, moja popołudniowa zmiana – mój dream team. Praca po prostu paliła się nam w rękach. Jak wychodziłam po zamknięciu, ometkowane – czyli przygotowane nalepki – miałyśmy dla większości recept. Zostały nam do przerobienia jeszcze 6-co miesięczne recepty (drugie tyle), ale to mogą poczekać do poniedziałku.
W piątek dostaliśmy 26 pudeł dostawy!!! Moje dziewczyny starały się je rozpakować w chwilach wolnych od obsługiwania pacjentów, a ja skupiłam się na sprawdzaniu recept… Jedna, druga, trzecia… Pięćdziesiąta… Czas leciał… A mi nostalgia rosła z każdym Sereventem Dysk i każdą Apidrą Solostar, które miałam w ręku. Dlaczego? Bo były z Polski. Moje asystentki już nawet nie zwracają uwagi na ciąg niezrozumiałych znaków, które widzą na opakowaniu. A mi za każdym razem cieplej się robi na sercu, jak rozpoznam pismo z mojej ziemi ojczystej. Łapię się na tym, że każdy preparat z importu sprawdzam, czy przypadkiem nie jest z Polski.
W świetle ostatnich wydarzeń w naszym świecie farmaceutycznym, coraz bardziej mnie zastanawia, gdzie się podziewają leki i dlaczego tak dużo czasu musimy marnować na ich ściganie. Już od dłuższego czasu organizacje zrzeszające farmaceutów w UK, chcą udowodnić rządowi, że mamy trudności ze sprowadzeniem leków dla pacjentów. Rząd twierdzi, że problemu nie ma…
Swego czasu dziwiły mnie doniesienia z Polski, że nie ma dostępnej Clexane. A tymczasem ja wydawałam recepty na najróżniejsze jej dawki. Potem mnie olśniło – przecież niektóre były z importu równoległego z Polski! Jak to możliwe??
Teraz mamy na rynku w UK chociażby inhalatory z wielu krajów, m.in. z Grecji, Rosji (cyrylicę znam), Niemiec i krajów, których nie jestem w stanie spamiętać. Sporo kremów i maści też jest PI (ang. Paralel Import – import równoległy). Wiem, że niektóre krople do oczu też mamy PI.
Obecnie w UK jest problem z kilkoma preparatami. Jak słyszę w słuchawce „Sorry, Out of Stock, no dates (nie ma na stanie i nie wiadomo, kiedy będą)” – to mnie trzęsie. Jedne z popularniejszych tabletek na chorobę lokomocyjną dla dzieci – niedostępne. Sumatriptan 50mg – niedostępny, bez daty. Sofradex – krople do ucha, spodziewane pod koniec czerwca…. Trimetoprim w zawiesinie – chwilowo niedostępny (producent w Irlandii)… Żeby zaoszczędzić sobie czas, zrobiłam listę przy telefonie, kiedy dane produkty są spodziewane. Przynajmniej reszta farmaceutów też wie i nie traci czasu na dzwonienie po hurtowaniach. Zastanawia mnie jednak fakt, dlaczego do takich sytuacji dochodzi. Mogę zrozumieć, że jak w przypadku jednego z kremów GSK jakiś czas temu, gdzie fabryka spłonęła, był problem z produkcją. Ale żeby TYLU leków, w TYLU krajach??? Coś jest nie tak…
Po dyskusjach z przyjaciółkami-farmaceutkami z Polski wiem, że sytuacja jest podobna w Polsce. Do tego nie wiem, czy ostatnie wydarzenia polityczne na arenie międzynarodowej nie pogorszą jeszcze obecnej sytuacji… A co Wy o tym sądzicie?
A niżej kilka linków dla Was pokazujących, że braki leków są problemem również UK:
— Trading Medicines for Human Use: Shortages and Supply Chain Obligations
— NHS Drug Shortages: Why are we running out of some treatments in the UK?