Miałem podczas studiów przyjemność brać udział w zajęciach, które przybliżały ideę współpracy lekarza i farmaceuty w analizie błędów lekowych. Niecodzienne to było spotkanie, bo choć pięć lat w tych samych murach nabywaliśmy zawodowych umiejętności, to jednak nie skonfrontowano nas aż do tamtej pory. Pod wieloma względami prześcigaliśmy studentów medycyny pod kątem interakcji, jednak zapadł mi w pamięć jeden przypadek: Kobieta lat 80 mieszka sama po śmierci męża od 10 lat, przyjmuje lek X na depresję, lek Y na nadciśnienie i lek Z na miażdżycę. Wyniki ostatniej kontroli pokazują niekontrolowane skoki ciśnienia i wysoki poziom LDL. Grupka nas, przyszłych farmaceutów zabrała się do analizowania ścieżki metabolizmu na poziomie cytochromów, sprawdzania który lek może być ich inhibitorem, aż tu nagle z Sali studentka medycyny powiedziała: „A może ta pani po prostu zapomina brać leki?”. Ocknąłem się jak po lodowatym prysznicu – podczas gdy automatycznie podeszliśmy do pacjenta jak do przypadku naukowego, ona zobaczyła w nim człowieka. Faktycznie, prowadząca przyznała, że to jej osobista historia, znała tą kobietę, okazało się, że gdy córka pacjentki zaczęła dbać o systematyczność farmakoterapii, problem zniknął. Nie potrzeba było tu fachowej wiedzy, jedynie zwykła ludzka empatia.
W aptece pacjent jest już nie tylko takim podręcznikowym obiektem, modelem wielokompartmentowym rodem z ćwiczeń farmakodynamiki, któremu sprawdzamy wszystko co się da, byle dało się to wyjaśnić naukowo. Staje się też często nieświadomym konsumentem nieunikanej fuzji biznesu i farmacji, przez co otrzymuje solidną dawkę zabiegów marketingowych, mających z jednej strony podkreślić profesjonalizm (nieraz niemal omnipotencję i wszechwiedzę aptekarzy, „diagnozujących” wszystko u wszystkich i posiadających przez przypadek promocyjny preparat niczym średniowieczne panaceum na dopiero co odkrytą dolegliwość), z drugiej jednak odwołać się do mechanizmów, które działają w innych dziedzinach naszego życia, a które pozwalają podejmować konsumenckie decyzje. Jak on z tym wszystkim się czuje?
Nie jesteśmy moim zdaniem przygotowywani do pracy z człowiekiem. Z pacjentem prędzej, temu bowiem mamy nieść pomoc. Z klientem coraz częściej, temu bowiem mamy zaoferować satysfakcję, a nam pełną kasę. Wciąż jednak błądzimy w poszukiwaniu człowieczeństwa, ucząc się na własnych błędach, wypracowując technikę latami, w oparciu o setki godzin pracy za pierwszym stołem. Czasem nie potrzebujemy szklanej szyby, bo sami ją tworzymy, używając uniwersyteckiego słownictwa, które stawia nas ponad pacjentem. Czasem odpędzamy naszych pacjentów, bo dostrzegamy w nich tylko klientów, zapominając, że liczą na naszą praktyczną pomoc. Czasem wystarczyło by zwykłe pytanie, być może uchodzące za nieprofesjonalne, ale wnoszące do relacji z pacjentem więcej, niż algorytmy z podręczników opieki farmaceutycznej i zarządzania w aptece.
Gdy więc widzimy starszego jegomościa, który z trudem podejmuje decyzję o tym, na który lek w tym miesiącu go stać, gdy widzimy przybitą, zmęczoną kobietę w średnim wieku, której puszczą nerwy i podniesie głos, gdy widzimy nastolatka, który stoi naprzeciw nas i zamiast prowadzić z nami rozmowę koniecznie musi odpisać na smsa, weźmy głęboki oddech i zastanówmy się, czy w tym momencie ci wszyscy obecni po drugiej stronie chcieliby najpierw spotkać merytorycznie przygotowanego farmaceutę, świetnie znającego się na rzeczy pracownika z umiejętnościami marketingowymi czy drugiego człowieka, który odpowie staruszkowi, nie odpowie atakiem zestresowanej kobiecie i skwituje uśmiechem wyczyn młodego człowieka, bo… wszyscy jesteśmy tylko ludźmi 🙂
Cogaiseoir