REKLAMA
niedz. 12 października 2014, 18:56

Panaceum – recenzja filmu

Wielkie pieniądze, nowy lek, działania uboczne, spisek… tak wyglądałby opis filmu „Panaceum” gdyby miał zawrzeć się w kilku słowach. To jednak zdecydowanie za mało, żeby w pełni przybliżyć zawiłość fabuły tego klimatycznego thrillera. To film szokujący i zaskakujący. Paradoksalnie bliżej mu do realiów rynku farmaceutycznego niż mogłoby się wydawać…

Panaceum, reż. Steven Soderbergh
Panaceum, reż. Steven Soderbergh

O takich filmach jak „Panaceum” pisze się niezwykle trudno. Zdradzając zbyt wiele szczegółów na ich temat można bowiem bardzo łatwo zepsuć widzowi przyjemność z oglądania. Tutaj każdy bohater i element fabuły jest fragmentem niezwykle precyzyjnej intrygi. „Panaceum” to thriller, w którym roi się od zaskakujących zwrotów akcji zwodzących widza na manowce.

Bohaterów filmu jest kilkoro: młoda dziewczyna Emily chorująca na depresję (Rooney Mara), jej psychiatra Jonathan Banks biorący udział w badaniach nowego leku (Jude Law) i mąż, który za przekręty finansowe trafia do więzienia (Channing Tatum). Każde z nich przeżywa swój własny kryzys i szuka sposobu na wyjście z niego. Okazuje się nim nowy lek na depresję. Leczona nim Emily wraca do życia i po tym jak jej mąż po 4 latach wychodzi z więzienia znów stają się szczęśliwym małżeństwem. Z kolei dr Banks testując nowy lek zdobywa pieniądze, które pozwalają mu utrzymać rodzinę. Niestety tę sielankę burzą efekty uboczne działania wspomnianego leku, które okazują się tragiczne w skutkach…

Ogromnym atutem filmu, oprócz gry aktorskiej i świetnej muzyki, jest jego konstrukcja. Sprawia ona, że filmowa intryga niespiesznie wciąga widza, aby po chwili wywrócić do góry nogami wszystko co do tej pory widzieliśmy. Początkowe napięcie przekształca się powoli w konspiracyjną paranoję, która sprawia, że przestajemy wierzyć najbardziej wiarygodnym postaciom. Taka konstrukcja „Panaceum” nasuwa porównania do „Szóstego zmysłu”, „Podejrzanych” czy „Gry”, a więc obrazów których zakończenie kompletnie zmieniało znaczenie całego filmu do tego stopnia, że konieczne było jego ponowne obejrzenie. Tutaj „twist” nie jest jednak aż tak zaskakujący, jak we wspomnianych tytułach i w pewnym momencie filmu można go przewidzieć. Wymaga to jednak zwracania uwagi na szczegóły, które reżyser zgrabnie nam podsuwa…

Efekty uboczne…

A reżyser „Panaceum” jest postacią, o której trzeba wspomnieć. Steven Soderbergh, to twórca nietuzinkowy i lubiący eksperymentować. Znany jest przede wszystkich z takich filmów jak „Solaris”, „Oceans 11”, „Erin Brockovich” czy „Traffic”. Nieraz eksperymentował z gatunkami, tworząc często obrazy przeznaczone bardziej dla filmoznawców niż wielbicieli danej odmiany filmowej. Tym razem postanowił nakręcić elegancki, hitchcockowski wręcz kryminał, bez formalnych udziwnień i zabaw z chronologią. W „Panaceum” reżyser zgłębia patologie, w jakie wikłamy się z chęci oswojenia ekonomicznej frustracji.

Oryginalny tytuł filmu to „Side effects” – działania uboczne. Niestety polskiego tłumaczenie „Panaceum” kompletnie nie koreluje z intencjami twórców. Film pokazuje bowiem, że każda decyzja jaką w życiu podejmujemy ma swoje skutki uboczne, których często nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Obraz jest też świetną metaforą przemysłu farmaceutycznego pokazującą, że motorem jego działania wcale nie jest dobro pacjenta, a chęć zysku. To ekonomia skłania firmy farmaceutyczne do szukania nowych leków, a lekarzy do ich testowania. „Panaceum” z pewnością nie jest filmowym arcydziełem – szczególnie w porównaniu z innymi filmami o tej konstrukcji. Niemniej to nadal kawał świetnego kina, które zapewni widzom dwie godziny napięcia i intelektualnej łamigłówki.

Jak oceniasz artykuł?

Twoja ocena: Jeszcze nie oceniłeś/aś artykułu

Udostępnij tekst w mediach społecznościowych

1 komentarz Komentujesz jako gość [ lub zarejestruj]

"Niestety polskiego tłumaczenie „Panaceum” kompletnie nie koreluje z intencjami twórców." Jak widać, translator nie jest w stanie zastąpić farmaceuty, oczywiście tego anglojęzycznego ;)