Czym, według Pana, jest bezpieczeństwo lekowe? W ostatnich miesiącach wiele się na ten temat mówi zarówno w kontekście pandemii COVID-19, wojny w Ukrainie, jak i lokalnych problemów pacjentów z zakupem leków w aptekach. W jaki sposób zdefiniowałby Pan bezpieczeństwo lekowe?
Jak zdefiniować bezpieczeństwo lekowe? Myślę, że chodzi o sytuację, gdy mimo gwałtownych zwrotów wydarzeń, epidemii, wzrostu liczby zachorowań nie doświadczamy przerw w dostawach leków i możemy prowadzić bez problemów leczenie zarówno szpitalne, jak i ambulatoryjne. Myślę, że to właśnie rozumiem pod pojęciem „bezpieczeństwo lekowe”. Dostęp do leków bez względu na wydarzenia.
Problemy z dostępem do leków w aptekach jednak się zdarzają i obecne są na całym świecie. Jako portal branżowy opisujemy tego typu problemy w Australii, Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Niemczech. Jeżeli chodzi o przyczyny, często mówi się o uzależnieniu produkcji od dostaw substancji czynnych z Chin. Jak ocenia Pan znaczenie tego właśnie uzależnienia w kontekście bezpieczeństwa lekowego?
Do niedawna żyliśmy w przekonaniu, że to wolny rynek i jego prawa najlepiej zabezpieczają dostępność wszystkich produktów, również leków. Te prawa wolnego rynku działają globalnie, uwzględniając takie rynki, jak Chiny czy Indie. Produkcja lokowana jest tam, gdzie jej koszty są najniższe. Ostatnio przekonujemy się jednak, że różne produkty mogą stać się też bronią. Tak chociażby stało się ze źródłami energii – gazem i ropą – w kontekście wojny w Ukrainie. Zagrożeniem jest również przerwanie łańcuchów dostaw czy zerwanie współpracy między regionami świata, także w kontekście wojny, ale również w kontekście sytuacji nadzwyczajnych, takich jak pandemia COVID-19. Do tego dochodzą takie zjawiska jak trzęsienia ziemi czy zupełnie nieprzewidywalne zdarzenia, jak na przykład statek, który stanął w poprzek Kanału Sueskiego i spowodował w ten sposób wydłużenie, a nawet zerwanie łańcuchów dostaw.
Myślę, że wszyscy na świecie uświadamiają sobie, że jednak globalny wolny rynek ma też swoje wady, nie tylko zalety. Pozwala na biznesową efektywność, przenoszenie miejsc produkcji tam, gdzie można wytwarzać najtaniej, ale jednocześnie to oddalenie produkcji od rynku zbytu rodzi ryzyko zerwania łańcucha dostaw.
A w przypadku leków, w odróżnieniu od na przykład rynku samochodów, nie da się poczekać miesiąc, dwa czy trzy na dostawę. Leku potrzebujemy tu i teraz. Z drugiej strony wiele leków – szczególnie generycznych – ma bardzo niską cenę, a w rezultacie też relatywnie małe marże. To sprawia, że ich transport drogą powietrzną nie wchodzi w grę, bo jego koszty byłyby gigantyczne. Jeśli mówimy o lekach generycznych, to są one tak naprawdę lekami pierwszej potrzeby. Bardzo często są tanie, ale paradoksalnie są też lekami krytycznymi z punktu widzenia zdrowia publicznego.
Myślę, że obecnie konieczna jest refleksja dotycząca tego, jak znaleźć nowe optimum. Chodzi o to, by kierować się nie tylko ceną i kosztami produkcji, ale też dostępnością i bliskością wytwarzania. Zapewnieniem, że lek będzie w każdym momencie dostępny i żadne wydarzenia, które mogą mieć miejsce po drodze, nie spowodują zerwania dostaw tego leku.
Jak pod tym względem zabezpieczona jest Polfa Tarchomin?
Jako Polfa już jakiś czas temu podjęliśmy tego typu analizę. Pierwszą refleksję mieliśmy taką, że kapitał jest bardzo tani. Kilka lat temu był bardzo tani, lokatę w złotych można było zrobić pewnie na 2 proc. – mam tutaj na myśli okres jeszcze przed pandemią COVID-19. Doszliśmy więc do wniosku, że nie ma sensu to „linowanie” bez końca, czyli zmniejszanie stanu zapasów w sytuacji, w której kapitał jest praktycznie za darmo. Dlaczego nie utrzymywać tego zapasu na podwyższonym poziomie, skoro jego koszt jest niewielki? Dlatego już wtedy podjęliśmy decyzję o tym, że jednak dla krytycznych substancji i krytycznych składowych wytwarzania leków będziemy zwiększać te zapasy.
Później przyszedł COVID-19, który potwierdził słuszność tego podejścia, że dobrze jest mieć podwyższone zapasy. To nas utwierdziło w naszym przekonaniu, że musimy zgromadzić jeszcze większe zapasy. Oczywiście nie jest tak, że zapasy substancji czynnych można sobie gromadzić od ręki. Nie jest tak, że chcemy potroić swoje zapasy i dostawcy substancji czynnych czy innych komponentów są gotowi nam je od razu dostarczyć. To jest dłuższy proces.
Stopniowo poprzez lata realizowaliśmy ten plan, ale z drugiej strony rozglądaliśmy się, czy nie jesteśmy w stanie jednak wielu komponentów wytwarzać bliżej, nawet jeśli może troszkę drożej. I tak naprawdę strategicznie decyzje w tym zakresie podjęliśmy w latach 2020 i 2021.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że mamy europejskich producentów substancji czynnych. Dla przykładu podam, że dla antybiotyków doustnych na 30 dostawców API mamy tylko 13 dostawców z Dalekiego Wschodu, czyli z Chin i z Indii. Przy czym dla większości z tych API mamy dostawców zarówno z rynku europejskiego, jak i dalekowschodniego. Ale mówimy tutaj też o dostawcach z takich rynków, jak Korea, Meksyk czy Stany Zjednoczone.
Więc jeśli chodzi o nasze źródła API, to nie jest to tylko Daleki Wschód, ale pracujemy globalnie. Mimo że jesteśmy średniej wielkości firmą, to pracujemy globalnie, zarówno jeśli chodzi o zbyt, jak i zaopatrzenie. Dwie trzecie naszych dostawców pochodzi z Europy lub z bliskiego otoczenia.
Jesteśmy też przygotowani na ewentualny krach logistyczny. Weźmy na ten przykład sytuację, w której zabraknie jednego, dużego dostawcy API z Dalekiego Wschodu, który zaopatrywał Europę, bo z jakiegoś powodu stanie mu fabryka. Musimy być świadomi, że to wywoła konsekwencje także dla pozostałych API. Bo brak jednego antybiotyku na rynku sprawia, że lekarze zaczynają pacjentów leczyć innymi. W rezultacie za chwilę zaczyna brakować dwóch innych antybiotyków. My, myśląc w tych kategoriach, gromadzimy zapasy API, chcemy być przygotowani do takiej sytuacji. Nie wiemy, którego leku może zabraknąć i co się dalej będzie działo, dlatego mamy ich podwyższone stany w magazynach.
Jak duże to są zapasy?
Oczywiście te substancje mają swoje okresy trwałości. Ale mogę powiedzieć, że mamy zapasy wielkości od 8 do 48 miesięcznych sprzedaży. Dzięki temu jesteśmy przygotowani, jeśli „wypadną” jacyś producenci, którzy mieli w rynku duże udziały. Tak było niedawno w przypadku Taromentinu i Augumentinu. Augumentin posiadał 40 proc. udziału w rynku, a my mieliśmy 6-8 proc. Gdyby zabrakło Augmentinu, to byłoby nam trudno go zastąpić. „Wąskim gardłem” dla nas nie są jednak zapasy API, a to, czy podołamy takiej zwiększonej produkcji.
I tak naprawdę w Polsce antybiotyków, tych pierwszego rzutu, nie brakuje. Tymczasem mamy ciągle sygnały i od Europejskiej Agencji Leków, i od poszczególnych rządów krajów europejskich, że to oni mają braki i pytają nas, czy my możemy im pomóc.
W Polsce od pewnego czasu trwa dyskusja o opłacalności produkcji leków. Producenci wskazują, że uniezależnienie się od dostaw API z Chin utrudnia niska wycena leków – szczególnie tych refundowanych. Od 2012 roku funkcjonuje ustawa refundacyjna, która z automatu wymusza obniżanie limitów cen leków generycznych. Powoduje to, że maleją też zyski firm farmaceutycznych z ich sprzedaży. W rezultacie producenci w Polsce wskazują, że ten mechanizm wymaga korekty, jeżeli chcemy w ogóle myśleć o tym, aby się uniezależniać od tanich substancji czynnych ze Wschodu. Co Pan sądzi na ten temat?
To jest bardziej skomplikowane zagadnienie niż tak przedstawiany problem. Wiadomo, że generyki stają się powoli takim rynkiem masowym. Chroniące je patenty wygasły już wiele lat temu i każdy może się zabrać za produkcję takiego leku. Co ciekawe, w przypadku suplementów diety nie słyszymy tych narzekań, prawda? To znaczy nikt nie narzeka, że przypływają do Europy suplementy diety z Indii czy Chin, więc uważam, że to nie do końca jest tak, że możemy pokazywać palcem na regulatora – czy to w Polsce, czy w Europie na europejskich rynkach, czy też w Stanach Zjednoczonych. Widzimy, że te rynki mimo wszystko mają ceny wyższe niż te Indiach i w Chinach, jeśli chodzi o leki gotowe.
Ja bym powiedział, że przede wszystkim jednak trzeba się brać za bary z kosztami wytwarzania, które na Dalekim Wschodzie są niższe. Trzeba się zastanowić, jakie są tego powody. Załóżmy, że jeśli w Azji są niższe koszty energii, to wydaje mi się, że powoli świat się pod tym względem równa. Bo to nie jest tak, że nas dotykają wzrosty ceny gazu, a ich nie. Jak się patrzy na giełdy, to cena węgla w Europie jest też niższa niż w innych częściach świata. Jeśli chodzi o cenę gazu, to raz jest tutaj drożej, a innym razem tam.
Na Dalekim Wschodzie niższe są też przede wszystkim koszty pracy…
Oczywiście, ale i na to jest odpowiedź w postaci automatyzacji czy robotyzacji. Naszym atutem jest przewaga technologiczna – mam na myśli Europę czy Stany Zjednoczone. I to jest kierunek, który trzeba konsekwentnie realizować. To nie jest łatwe przedsięwzięcie, ale w ten sposób możemy walczyć z niskimi kosztami pracy na Dalekim Wschodzie.
Podobnie z kosztami energii, którymi również można próbować odpowiednio zarządzać. To nie są łatwe procesy, mam na myśli wybudowanie fotowoltaiki czy inne sposoby obniżania kosztów energii, ale trzeba o to dbać. Trzeba dbać o efektywność energetyczną firmy, bo to też jest zgodne z kulturą chronienia środowiska. Tak więc uważam, że za pewne procesy trzeba się jednak brać i walczyć z rosnącymi kosztami.
Kolejną rzeczą jest zwiększanie skali produkcji. To nie jest tak, że można być polską firmą farmaceutyczną, ulokowaną w Polsce, i wyżyć z polskiego rynku czy produkcji na jeszcze dwa inne rynki. Trzeba konsekwentnie poszukiwać globalnie okazji do rozwoju, bo to skala czyni cenę.
Widzimy to na przykładzie Ryanaira. Ryanair nie narzeka na to, że ma chińskich czy indyjskich przewoźników lotniczych. To nie jest tak, że w Europie obsługuje rynek chińska czy indyjska linia lotnicza, tylko obsługuje irlandzka i sobie dobrze radzi, a piloci i stewardessy są nieźle wynagradzani. To jest właśnie efekt skali, ale i doskonały model biznesowy Ryanaira.
Więc to jest też tak, że troszkę trzeba przyglądać się temu, co się dzieje poza branżą farmaceutyczną i zapożyczać dobre rozwiązania. My w Polfie mamy także myślenie, że musimy zwiększać skalę. Bez zwiększania skali produkcji, bez zdobywania nowych rynków nie damy rady konkurować z innymi producentami. Musimy być globalni, musimy startować w przetargach – nie tylko w Europie, ale też na rynkach w Afryce, na Bliskim Wschodzie. Prędzej czy później firma, która stara się być globalna, spotka się z firmą z Indii czy Chin na przykład na przetargu w Kenii. I my jako Polfa też pozyskujemy ten rynek dla siebie.
Co sądzi Pan o głosach, że niska opłacalność produkcji leków w Polsce to wina regulatora? Czy faktycznie potrzebna jest rewizja systemu refundacji i zwiększenie marżowości tych najtańszych leków, żeby w ogóle myśleć o uniezależnieniu się od Chin?
To nie jest tak, że możemy powiedzieć, że Ministerstwo Zdrowia w Polsce zawala sprawę, bo leki są w Polsce tanie. Wystarczy się wybrać do Kenii czy do Sudanu, czy to na inne rynki, i bardzo szybko okazuje się, że tam są tańsze leki, a tamta konkurencja ma naprawdę twardy wolny rynek. Kto da niższą cenę – wygra. Oczywiście, że są takie komponenty, jak na przykład ochrona środowiska, wymagania środowiskowe czy jakość kontroli, które są tutaj większe, a cały compliance kosztuje. Ale znowu ogromne znaczenie ma to, czy robimy compliance dla serii, która ma 5000 fiolek, czy dla serii, która ma ich milion. Jeśli cena takiej kontroli jakości rozłoży się na milion sztuk, to wtedy ona już przestaje mieć znaczenie. A to jednocześnie daje nam też przewagę, bo te wymagania dotyczące kontroli jakości skutkują tym, że później te leki na przykład w Chinach są bardziej pożądane niż leki chińskich producentów. Więc to nie jest tak, że ponosimy koszty compliance i w związku z tym tracimy konkurencyjność wobec chińskich firm, bo działa to też w drugą stronę. Na przykład w Wietnamie rząd premiuje producentów z Europy, bo uważa, że gwarantują oni bardziej stabilną i przewidywalną jakość leków. W rezultacie akceptują wyższe ceny niż lokalnych producentów. Tak więc ta moneta ma dwie strony.
Poza tym obserwujemy też, że jednak Ministerstwo Zdrowia na pewne ruchy cenowe w górę się zgadza. To nie jest tak, że oni nie widzą inflacji i wzrostów cen energii czy innych kosztów. Przy czym też pamiętajmy, że koszty energii się zmieniają. Jeszcze niedawno megawatogodzina kosztowała 350 euro, a w tej chwili kosztuje 48 euro. To pokazuje, że nastąpiło pewne odwrócenie, jeśli chodzi o ceny gazu w Europie. Wiadomo, że w takiej sytuacji producenci nie pójdą do Ministerstwa Zdrowia po obniżkę ceny.
Tak więc trzeba zdać się na procesy rynkowe. Nie skupiamy się na narzekaniu. Jak ktoś walczy globalnie, to prędzej czy później się przekona, że bywają trudniejsze rynki niż polski i europejski. Wystarczy się ruszyć tylko poza te rynki, żeby się o tym przekonać. Natomiast trzeba wspierać europejskich producentów substancji czynnych. Jak już powiedziałem, stanowią oni dwie trzecie naszego zaopatrzenia, a tak naprawdę, jeśli chodzi o backup, to są w naszym portfolio tylko cztery leki, które nie mają backupu w postaci europejskich producentów API. Więc naprawdę można tym zarządzać, jeśli tylko się do tego przywiązuje wagę i jeśli się nie kieruje tylko ceną zakupu substancji.
Są dwie strony medalu. Z jednej strony jest cena i oczywiście trzeba być konkurencyjnym cenowo. Z drugiej strony jest dostępność. No bo co Ministerstwu Zdrowia czy komukolwiek po najtańszym leku, jeśli dziewięć miesięcy w roku tego leku nie ma na rynku, prawda? Wtedy wygrywa ten dostawca czy ten producent, który ma lek w dobrej cenie, ale jednocześnie zapewnia ciągle jego dostępność. Warto być wiarygodnym dostawcą, a ta wiarygodność właśnie polega na zapewnieniu ciągłego dostępu do leku, czego ja jestem zwolennikiem. Uważam, że wolny rynek robi dużo dobrego i trzeba się tego wolnego rynku trzymać.
Przeczytałeś 40% wywiadu
Całość dostępna w najnowszym numerze magazynu MGR.FARM
Jak oceniasz artykuł?
Twoja ocena: Jeszcze nie oceniłeś/aś artykułuUdostępnij tekst w mediach społecznościowych
0 komentarzy - napisz pierwszy Komentujesz jako gość [zaloguj się lub zarejestruj]